wtorek, 6 grudnia 2011

2.

CHLOE.

   Po raz kolejny w swoim życiu wstałam z łóżka, wzięłam prysznic, ubrałam się i zeszłam na śniadanie. Ona już siedziała przy stole przeglądając lokalną prasę oraz popijając kawę z mleczkiem, ale bez cukru. Ten widok nie był niczym nadzwyczajnym. Robiła to odkąd pamiętam, a może nawet wcześniej.

   Podeszłam do niej, pocałowałam w policzek, powiedziałam „Witaj mamo” i usiadłam na krześle. Nalałam do filiżanki kawę, dosypałam cukru, a następnie słuchałam wykładu na temat jego złych właściwości odżywczych. Nigdy nie miałam pojęcia skąd jej się wzięły te teksty na temat zdrowego odżywiania, skoro w kuchni spędzała góra pięć minut dziennie. Współczułam naszej kucharce, która co chwilę musiała wysłuchiwać jej wywodów.

   Następnie dostawałyśmy śniadanie. Był wtorek, czyli czas na naleśniki z syropem klonowym. Oprócz tego nie obeszło się bez połówki grejpfruta i świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego. Można powiedzieć, że to była nasza domowa tradycja, której czasami miałam po dziurki w nosie. Zwłaszcza braku spontaniczności w naszych działaniach. Na całe szczęście z każdym nowym kwartałem mama wybierała nowe menu, za co byłam jej dozgonnie wdzięczna. Nie wiem jak długo wytrzymałabym jedząc w poniedziałki jajka z bekonem, we wtorki naleśniki z syropem klonowym, w środy jajka w koszulkach na grzance, w czwartki marynowanego łososia, w piątki różne sałatki warzywno-owocowe, w soboty płatki kukurydziane lub owsiane, a w niedziele omlet. Zawsze zazdrościłam moim znajomym normalnych rodzin, a także posiłków z nimi spożywanych. Moja mama zachowywała się jakby wszystko miała w sobie zakodowane. Nawet podczas odkładania gazety wzdychała i powtarzała „Co jeszcze się na tym świecie wydarzy?”. Za każdym razem tak samo kręciła głową, a następnie kładła prawą dłoń na czole cały czas kręcąc głową w prawo i lewo. Po zjedzeniu śniadania wstawała, żegnała się ze mną i wychodziła. Dokąd? Nigdy nie miałam stu procentowej pewności czy w to samo miejsce, ale podejrzewałam, że tak. Była przewodniczącą zarządu firmy, którą kupił jej któryś facet (prawdopodobnie niebieskooki francuz) oraz właścicielką hotelu na Manhattanie. Brała także czynny udział w wielu akcjach charytatywnych i życiu mojej szkoły. Często miałam dosyć tych jej zajęć, ponieważ rzadko bywała w domu. Czasami pragnęłam usiąść z nią i porozmawiać jak z prawdziwą mamą, a nie jak z kobietą sukcesu, która nie ma na nic czasu. Zawsze opiekowała się mną niania, którą prędzej mogłabym nazwać matką. A co z ojcem? Ojca nigdy nie było. Mama unikała rozmów na jego temat i ograniczała się do zbędnego minimum. Wiedziałam tylko tyle, że musiał wyjechać po moim urodzeniu. Tej samej bajki trzymała się moja babcia, ale niestety obydwie były mało wiarygodne. Przypuszczałam, że na znak o mnie uciekł i już nigdy się nie pojawił, a mama chroniła go z miłości. Za mojego życia nie pokochała żadnego mężczyzny na dłużej niż pół roku. Niebieskooki francuz był nawet na etapie przeprowadzki do nas, ale niewiadomo dlaczego doszło do rozpadu związku. Może z jej winy, a może z jego. Mama nigdy nie mówiła otwarcie o swoich uczuciach, więc nie naciskałam. Poza tym, miałam wtedy zaledwie czternaście lat. Zapewne uważała mnie za niedojrzałą nastolatkę, która oprócz imprez nie ma nic innego w głowie.

   Zawsze byłam rozpuszczona. Chodziłam do prywatnej szkoły, każdego roku jeździłam na kolonie do różnych krajów, mogłam imprezować do późna i nikt nigdy mnie nie kontrolował. Podejrzewam, że gdybym zaczęła brać narkotyki, na nikim nie zrobiłoby to większego wrażenia. Wtedy uważałam to za świetną rzecz. Wolność i swoboda towarzyszyły mi odkąd zaczęłam dojrzewać. Każda nastolatka marzyła o takim domu. Jednak z perspektywy czasu nie uważam tego za nic dobrego. Brakowało mi osoby, która postawiłaby mnie do pionu po każdym wybryku. Gdyby ktoś taki istniał, moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, mogłabym uniknąć pewnych sytuacji.

   Dlatego po skończeniu osiemnastego roku życia postanowiłam zrobić coś ze sobą. Zaczęłam się uczyć, aby dostać się do jednej z ważniejszych uczelni w Stanach Zjednoczonych. Wiedziałam, że gdzieś w głębi serca mojej rodzinie na tym zależy. Zwłaszcza mamie, która powtarzała, że powinnam zachować rodzinną tradycję. Ukryty podtekst? Jasne. Zawsze miała nadzieję, że skończę Columbia University (należący do Ligi Bluszczowej) z wyróżnieniem, lecz gdy patrzyła na moje poczynania iskierka nadziei gasła w jej oczach. Obiecałam sobie, że spełnię jej marzenie, a nawet zrobię jej niespodziankę. Nigdy nie interesowała się moimi ocenami. Zwłaszcza, gdy rozpoczęłam naukę w szkole średniej i poziom mojej inteligencji spadł do minus tysiąca, a przebiegłości wzrósł do plus miliona. Nie była ze mnie dumna, dlatego pragnęłam to zmienić. Bez jej wiedzy złożyłam papiery na CU, udałam się na rozmowę kwalifikacyjną i czekałam na odzew. Moje stopnie w szkole wzrosły znacząco, egzaminy na studia zdałam równie zadowalająco, więc byłam pewna, że się dostanę.

   Pewnego ranka, gdy zeszłam na śniadanie, obok mojego talerza położony był list skierowany do mojej osoby. Jak się okazało nadawcą był CU, który informował mnie o przyjęciu na studia. Byłam niezmiernie szczęśliwa z tego powodu. Śmiałam się sama do siebie. Nawet mama wejrzała na mnie znad gazety, ale szybko wróciła do poprzedniej pozycji. Wiedziałam, że nie powinnam jej przeszkadzać, przecież przeglądanie porannej prasy to świętość, ale nie mogłam się powstrzymać. Rzuciłam jej list na talerz i czekałam na reakcję.
  - Co to jest, Chloe? Mam nadzieję, że to ważne pismo i nie zawracasz mi głowy głupotami – powiedziała mama.
  - Powinnaś się ucieszyć – odparłam popijając sok. Miałam ochotę wstać i chodzić dumnie jak paw. Mama czytała z niedowierzaniem. Próbowała ukryć swoje zdziwienie, a także radość, ale potrafiłam wszystko wyczytać z jej oczu.
  - Gratuluję młoda damo. Mam nadzieję, że będziesz kolejną panną Evans, która skończy tą uczelnię z wyróżnieniem – stwierdziła podając mi list z uśmiechem na twarzy. Cieszyła się tak samo jak ja, tylko niepotrzebnie próbowała zgrywać ułożoną, pełną dumy i honoru panią.
   Podczas jedzenia do jadalni weszła jedna gosposia. Oczywiście mojej mamie nie spodobało się to, że wchodzi i zawraca jej głowę w trakcie posiłku, ale postanowiła łaskawie ją wysłuchać.
  - Panienko Evans, przyszedł list skierowany w panienki stronę – powiedziała podając mi kopertę. Byłam zdziwiona tak samo jak moja matka. Nie miałam pojęcia co to może być. Kiedy przeczytałam nazwę nadawcy, od razu dostałam olśnienia. Całkowicie zapomniałam, że trzy miesiące wcześniej wysłałam zgłoszenie na staż asystentki trenera reprezentacji Anglii w piłce nożnej. Nie brałam tego na poważnie, nie miałam nawet nadziei, że to ja zostanę wybrana spośród tysiąca innych zgłoszeń. Czytając słowa na temat mojego zgłoszenia byłam wielce zaskoczona. Śmiałam się sama do siebie.
  - Cóż tym razem przerywa naszą ciszę, Chloe? – zapytała zniecierpliwiona mama.
  - Dostałam się na staż asystentki trenera reprezentacji Anglii w piłce nożnej – powiedziałam z uśmiechem wielkości banana na twarzy. Mama z wrażenia aż się zakrztusiła.
  - Słucham? – zapytała zdziwiona.
  - To co słyszałaś. Lecę na mistrzostwa świata do Hiszpanii – odparłam.
  - Może zapytałabyś mnie najpierw o zdanie?
  - Dobrze wiesz, że lubię piłkę nożną i jestem pewna, że nie masz nic przeciwko – stwierdziłam.
  - Muszę cię zmartwić, nigdzie nie jedziesz – stwierdziła stanowczo.
  - Słucham? Tak się starałam o ten staż, a ty się po prostu nie zgadzasz? – skłamałam. Musiałam to zrobić, bo nie chciałam zmarnować takiej okazji. Ponad dwa miesiące bez matki, bez jej humorów i bez śniadań. Na dodatek wszystko odbywałoby się na innym kontynencie. Marzyłam o czymś takim.
  - Dyskusja została zakończona. Dziękuję za pyszny posiłek – powiedziała, wstała od stołu i wyszła. Udała się do windy z tą samą gracją co zwykle. Tyle, że tym razem przyglądałam się jej nie z miłością, lecz nienawiścią. Miałam ochotę rzucić się na nią i rozpocząć walkę. W końcu kiedyś byłam w tym dobra. Jako piętnastolatka wygrałam klubowe zawody w walkach w kisielu. Niestety, gdy pewien znajomy powiedział jej o wszystkim wpadła w furię. Chciała podać do sądu klub, w którym tak świetnie się bawiłam. Powód? Wpuszczali na imprezę piętnastoletnią dziewczynę, co było niezgodne z prawem. Na całe szczęście nie zrobiła nic strasznego. Skończyło się na groźbach i moim szlabanie, który następnego dnia został anulowany. Nie była konsekwentna w swych działaniach. Wtedy mogłam być jej za to wdzięczna.

   Tak jak ona, wstałam od stołu, wrzuciłam do torebki listy, poprawiłam mundurek, podziękowałam kucharce za posiłek, wzięłam jabłko i udałam się do szkoły. Nie pozostało mi nic innego jak czekać aż mama zmieni zdanie. Zawsze zmieniała. Tylko rzadko nie godziła się na to, czego chciałam.

   Wyciągnęłam telefon i napisałam smsa do przyjaciółki: JEN, TRZYMAJ MNIE, BO WYBUCHNĘ!

1.

Zaczynam. Rzucam się na głęboką wodę, ale cóż poradzić. Przecież trzeba próbować. Jestem otwarta na wszelką krytykę, chociaż mam nadzieję, że nie zostanę ostro potraktowana.
Pozdrawiam i zapraszam częściej. :-)