poniedziałek, 9 kwietnia 2012

5.


CHLOE.


Wieczór spędziłam na pożegnaniu z mamą oraz babcią. Żadna z nich nie miała zamiaru mnie odprowadzac na lotnisko, gdyż nieznosiły długich rozłąk. Chyba przekazywały to w genach, gdyż ja także nie lubiłam rozstań, ale jako jedyna musiałam zachowac zimną krew. Ekscytacja rosła ponad wszystko. Żaden smutek, ani tęsknota nie były w stanie go przebic.

Poranek z kolei spędziłam na lotnisku. Na całe szczęście wyruszyłam bez opóźnienia, więc w Hiszpanii nie musieli na mnie czekac. Siedziałam przy oknie i podziwiałam piękne widoki. W uszach miałam słuchawki, aby zagłuszyc chrapanie mężczyzny siedzącego obok. Dwa miejsca dalej był chłopak, którego widziałam z Jen w parku. Cały czas wydawało mi się, że go znam, lecz nie potrafiłam przykleic jego twarzy do żadnego miejsca. Gdyby nie ten stary facet, byłabym w stanie zapytac go o to i o tamto, ale nie chciałam się przekrzykiwac w cichym samolocie.

Podróż minęła mi bardzo szybko. Nie zdążyłam się zmęczyc, a już musiałam zmieniac czas na zegarku. Kilkugodzinna różnica czasowa dała mi się we znaki, ale dopiero później. Na lotnisku byłam pełna zapału i chęci do pracy. Zauważyłam dobrze zbudowanego mężczyznę z dwiema tabliczkami. Na jednej z nich znajdowało się moje imię i nazwisko. Gdy podeszłam zmierzył mnie od góry do dołu, co bardzo mi się nie spodobało, po czym grzecznie się przywitał.
- Chloe Evans? – zapytał.
- Tak, to ja – odparłam.
- Trevor Duncan? – skierował pytanie w stronę chłopaka stojącego za mną. To był ten sam koleś z parku i samolotu.
- Tak, to ja – powiedział chłopak.
- Weźcie swoje bagaże i chodźcie do samochodu. Czeka was ciężka praca – stwierdził wysoki mulat z kartkami.

Zdziwiłam się, że nikt nam nie chciał pomóc. Jakoś dałam radę i przeniosłam swoje walizki do samochodu. Gdyby nie zamontowane na nich kółka, byłoby ciężko. Taka obsługa nie spodobałaby się mojej matce, ale nie mogłam o niej myślec. W końcu jej tam nie było. Zastanawiałam się jednak nad tym chłopakiem. Był cichy, nawet się ze mną nie przywitał. Może po prostu był do kogoś podobny. Nie miałam zielonego pojęcia, ale chciałam tą sprawę wyjaśnic.
- Hej, Trevor. Czy my się przypadkiem nie znamy? – zapytałam prosto z mostu.
- Malibu – odparł patrząc przed siebie. Nagle dostałam olśnienia umysłu.
- Rzeczywiście! Co za spotkanie – powiedziałam radosna. Poznałam tego chłopaka przy barze na plaży w Malibu. Podobał mi się tak bardzo, że byłam w stanie zrobic dla niego wszystko. Gdy poszłam „przypudrowac nosek” zwiał, a później już nigdy więcej go nie spotkałam. Tym razem nie podobał mi się jakoś specjalnie. Po prostu był przystojny, a ja rok temu byłam pijana.

Drogę spędziliśmy w ciszy i spokoju. W radio grali piosenkę, która brzmiała jak wiejskie disco, ale wpadała w ucho. Trevor przytupywał sobie do rytmu melodii, a ja patrzyłam na niego z zaciekawieniem. Zastanawiałam się, jak mogę dotrzec do niego, jak nawiązac kontakt. Przecież rok temu był taki wygadany. Czyżby przez ten rok coś się stało, do czego nie chciał wracac? Nie chciałam być aż taka wścibska, więc ugryzłam się w język, a następnie odwróciłam głowę i zaczęłam podziwiac piękne widoki. Wjeżdżaliśmy pod górkę klimatyzowanym BMW. Za oknem słońce prażyło spacerujących po ulicy ludzi. Już nie mogłam się doczekać kiedy wbiję się w bikini, wyruszę na pełną różnych osób plażę i położę na rozgrzanym piasku. Póki co nie czułam, że przyjechałam tam pracowac. Pogoda sprzyjała, więc czułam się jak na wczasach.

Hotel znajdował się kilkanaście metrów od morza. Szum fal i zapach słonej wody było czuc na odległośc. Zaraz obok postawiony był nowoczesny, ale niewielki stadion. Adam, bo tak miał na imię mężczyzna, który odebrał nas z lotniska, zaprowadził mnie oraz Trevora do sali konferencyjnej. Trener wraz ze swoimi pomocnikami, a także piłkarze siedzieli i omawiali jakąś taktykę. Gdy weszliśmy zapanowała cisza. Adam przywitał się ze wszystkimi, a później przedstawił nas jako nowych asystentów trenera. Czułam wzrok wszystkich facetów na sobie. Jeden nawet zagwizdał. Miałam ochotę nazwać go szowinistyczną świnią, ale po raz kolejny ugryzłam się w język i zachowałam tą opinię dla siebie. Nie mogłam na dzień dobry zrażac do siebie ludzi.

Trener wstał i przywitał się z nami. Wbrew pozorom nie był gburem, tylko bardzo miłym człowiekiem. Z szacunkiem odnosił się do naszej dwójki.
- Chloe i Trevor będą mi pomagali, więc wrazie problemów i braku mojej osoby na horyzoncie, zgłaszajcie się do nich – skierował swą wypowiedź do piłkarzy. Przyglądałam się im z zaciekawieniem. Niektórzy byli całkiem, całkiem, a nawet bardziej niż całkiem.
- To może Chloe i Trevor powiedzą nam coś o sobie? Skąd są, ile mają lat i czym się interesują. Chcielibyśmy ich lepiej poznac – powiedział prawdopodobnie bramkarz bawiąc się swoimi rękawicami.
- Dobry pomysł, Jack – poparł trener. Zdziwiłam się, gdyż nie lubiłam takich przemówień. Wolałam poznawac każdego z osobna. Przez takie wypowiedzi można wysnuc różne dziwne wnioski, ale cóż mi pozostało. Na szczęście Trevor pierwszy zabrał głos. Opowiadał o sobie z taką pasją, że aż zrobiło mi się wstyd. Pomyślałam, że teraz na pewno wezmą mnie za bogatą laleczkę, która nic nie potrafi. Musiałam im się przedstawic w jak najlepszym świetle, przebijając opowieśc o strasznym życiu na Brooklynie w rodzinie pełnej nienawiści.
- Nazywam się Chloe Evans, również pochodzę z Nowego Jorku – zaczęłam.
- Ale chyba z bogatszej dzielnicy – przerwał mi któryś facet.
- Tak, z Manhattanu – odparłam.
- Nie przerywajcie jej, chłopcy – wtrącił trener.
- Dziękuję. No więc pochodzę z Nowego Jorku i tam mieszkam już osiemnaście lat. Uczęszczałam do jednej ze szkół na Manhattanie. Tak, była prywatna jeżeli o to któryś chciałby zapytac. Przez ostatnie kilka lat nie robiłam nic innego tylko imprezowałam i napalałam się na przystojnych chłopaków, ale postanowiłam wziąć się w garśc i zrobic coś mądrzejszego. Dostałam się na Uniwersytet Columbia, a zgłoszenie na ten staż wysłałam pod wpływem chwili.
- A wiesz cokolwiek na temat piłki nożnej? – zapytał ten sam koleś, co wcześniej.
- Tak. Gdybym nie wiedziała, to by mnie tutaj nie było. Nie ma sensu robienia czegoś, co cię nie interesuje – odparłam.
- A co oprócz piłki nożnej jeszcze cię interesuje? – zapytał trener.
- Moda – powiedziałam, a na sali wybuchł śmiech.
- To widac – stwierdził ten sam mężczyzna, który wcześniej mi dogryzał. Gotowało się we mnie. Czułam się jak wulkan, który zaraz wybuchnie. Usłyszałam w tle, jak Jack zwracał się do niego po imieniu. Dostałam olśnienia i przypomniała mi się jego modowa wpadka, którą komentowały wszystkie czasopisma.
- Posłuchaj, Alex. Nie lubię, gdy ktoś się ze mnie śmieje, a sam nie jest idealny. Może w piłce nożnej jesteś dobry, ale jeżeli chodzi o dobieranie ubrań – koszmarny! Kto normalny założyłby marynarkę w paski, krawat w groszki i brudną koszulę? Chyba zabrakło ci tego dnia lustra – powiedziałam, a na sali rozeszło się głośne buczenie. Alex nie odezwał się ani jednym słowem, a jego mina wskazywała na wkurzenie. Byłam z siebie dumna. Nawet trener mnie pochwalił, lecz po chwili poprosił, abyśmy te tematy zostawili na później. Przedstawił nam rozkład dnia. Nie był zbyt ciekawy i imponujący, ale musiałam się z nim pogodzic. Nie było co narzekac, bo najgorsze czyhało przed nami. Trener oznajmił, że będę miała pokój razem z Trevorem, gdyż zabrakło dwóch jedynek w hotelu. Nie zrobiło na mnie to większego wrażenia, ale mój partner okazał się być negatywnie nastawiony do tego pomysłu. Kombinował na wszelkie sposoby, aby nie mieszkac ze mną w jednym pokoju. Niestety, na próżno. Musiał się pogodzic ze swoim losem i czekac aż zwolnią się dwie jedynki.

Kiedy weszliśmy do pokoju pozwolił mi wybrac sobie łóżko. Wzięłam to bliżej drzwi balkonowych i usiadłam na nim. Materac był miękki i wygodny. Następnym etapem było podzielenie się szafami. Wypadło, że każdy z nas dostał po jednej dużej i dwóch szufladach w komodzie. Niestety ilośc moich ubrań okazała się być zbyt duża. Zauważyłam, że Trevor niewykorzystał kilku półek w swojej dużej szafie, więc poprosiłam o odstąpienie. Na szczęście był bezproblemowy i ugodowy, więc od razu się zgodził. Umówiliśmy się, że jako pierwszy prysznic bierze on. Po jego półgodzinnej pielęgnacji zostawiał łazienkę dla mnie. Miał rację, że jako kobieta potrzebowałam więcej czasu na doprowadzenie się do normalnego stanu.

Dzień naszego przyjazdu wszyscy mieli wolny. Większośc chłopaków udała się nad hotelowy basen, aby złapac odrobinę słońca i popływac. Postanowiłam zrobic to samo. Trevor wyszedł kilka minut wcześniej, aby załatwic jakieś leżaki. Chciałam zrobic na chłopcach wrażenie, więc ubrałam bikini w panterze centki. Świetnie podkreślało moje długie nogi, płaski brzuch i spory biust. Spakowałam balsam do opalania, ręcznik i okulary do torby, przewiązałam prześwitującą chustę na biodrach, rozpuściłam włosy, a następnie zjechałam windą na sam dół. Pełna gracji postanowiłam przejśc się obok mężczyzn nie zwracając na nich uwagi. Od zawsze uwielbiałam kokietowac. Powtarzano mi, abym robiła to ostrożnie, bo mogę się przejechac na takim zachowaniu. Jednak tym razem musiałam to zrobic, aby dostrzegli z czego się śmiali i co stracili.

Pomiędzy leżakiem Trevora, a Alexa było jedno wolne miejsce. Udałam się tam. Czułam na sobie wzrok wszystkich mężczyzn. Gdzie niegdzie słyszałam pogwizdywanie. Stanęłam obok leżaka, zdjęłam chustę, niezdarnie związałam włosy w kucyk i usiadłam. Trevor zaśmiał się, po czym powiedział, że idzie się wykąpac. Odwróciłam się w stronę Alexa, a następnie posłałam mu zalotny uśmiech. Wyciągnęłam balsam do opalania i położyłam się na leżaku.
- Mógłbyś mnie posmarowac? – zapytałam Alexa, a ten wstał jak zahipnotyzowany i bez słowa zaczął smarowac moje ciało.

piątek, 17 lutego 2012

4.

CHLOE.

  - Nie zmieniła terapeuty? – zapytała Jen podczas lunchu.
  - Nie? – odparłam pytająco.
  - Może stary wybrał nową metodę leczenia, która opiera się na odmawianiu – snuła przypuszczenia.
  - Nie sądzę.
  - Wiem! Zmienili jej leki na ból głowy!
  - Bierze cały czas te same, w tym samym żółtym opakowaniu, są tak samo małe i ciągle powtarza jak ich nie znosi – odparłam niszcząc wszystkie pomysły przyjaciółki.
  - W takim razie boi się, że nie wrócisz – powiedziała siadając na ławce w parku zapatrzona w przystojnego mężczyznę, który się do niej uśmiechnął.
  - Myślisz? – zapytałam przyglądając się temu samemu facetowi. Miałam wrażenie, że kiedyś już go spotkałam. Uśmiechnął się do nas.
  - No pewnie. W Hiszpanii jest mnóstwo gorących facetów, w których mogłabyś się zakochac. Poza tym, to gorący i imprezowy kraj. Kto nie chciałby tam mieszkac? – zapytała odwracając się w moją stronę.
  - Na przykład ja. Jestem stworzona do Nowego Jorku, a nie Barcelony, czy innego Madrytu – odparłam.
   Jen mogła mieć odrobinę racji w tym, co mówiła. Mama obawiała się wyjazdu, gdyż byłam młoda, głupia i mogłabym popełnic ten sam błąd co ona, czy babcia. Chociaż powinna wiedziec, że nie mam zamiaru spieszyc się z pewnymi sprawami. Miałam już tyle okazji, a żadnej z nich nie wykorzystałam. Jednak o tym nie mogłam jej wspominac, bo wpadłaby w szał. Nie powinnam była jej denerwowac, gdyż miała problemy z głową. Nie, nie była psychicznie chora, ale dostawała napadowych bólów. Nie krzyczała, nie turlała się po podłodze. Po prostu zjadała ogromną ilosc tabletek, zamykała się w pokoju i nie wychodziła do rana. Dlatego wiedziałam, że muszę unikac denerwujących ją tematów.

   Na lekcjach byłam tak jakby nieobecna. Nie miałam pojęcia o czym mówił profesof Walsh. Moje myśli wybiegały do jednego problemu – wyjazd na staż. Czułam, że to zarówno ogromna szansa dla mojej osoby, jak i świetny sposób na odpoczynek oraz ucieczkę z brudnego miasta. Potrzebowałam odrobiny wypoczynku. Tak, miałam tam pracowac, ale zapewniali również zabawy w klubach i wylegiwanie się na słońcu, czyli coś, co kochałam nad życie.

   To prawda, mama mogła mi nie ufac. W końcu małam dopiero osiemnaście lat, więc byłam skłonna do wielu wybryków. Miałam jednak nadzieję, że zmieni zdanie. Przecież przyjęli mnie na studia. I to jakie studia! Dostanie się do Columbia University wymagało wielu poświęceń. Zwłaszcza zrezygnowania z imprez, a skupieniu się na nauce, co początkowo sprawiało mi ogromny ból. Jednak wzięłam się w garśc i dałam radę. Mogłaby to docenic. Nie miałam ochoty na kolejne wakacje na Hawajach, czy Barbadosie. Chciałam się sprawdzic w innej roli, póki miałam okazję. Lecz dla niej to byłaby hańba. Córka bogaczki z Manhattanu pojechała na staż podrzędnej asystentki do Hiszpanii. Co by powiedzieli jej znajomi. Brakowało mi słów na tą chorą sytuację.

   Zdziwiłam się, gdy wyszłam z windy. W salonie siedziała mama, która nigdy przedtem nie była w domu przed godziną siedemnastą. Przeglądała w Internecie oferty SPA różnych krajów. Ku mojemu zdziwieniu były to kraje zachodniej Europy. Nawet nie usłyszała kiedy weszłam, a może udawała, że nie słyszy. Stałam za nią i patrzyłam na te wszystkie propozycje. Każda z nich kosztowała kupę forsy, oferowała nieziemskie usługi, pięciogwiazdkowe hotele, all inclusive i wszystko czego dusza pragnęła. Czasami mi było żal wydawania pieniędzy na coś takiego. W końcu w Afryce dzieci nie miały co jeśc, a my oprócz pełnej lodówki mogłyśmy zapewnic im również mnóstwo innych rzeczy. Jednak wiedziałam, że każdemu coś od życia się należało.
  - Jak myślisz, Lazurowe Wybrzeże czy standardowo Hawaje? – zapytała mama.
  - Nie mam zielonego pojęcia – odparłam szorstko.
  - Z Francji będę miała dużo bliżej do ciebie – stwierdziła obojętnie.
  - Jak to? – zapytałam zaskoczona.
  - No przecież będziesz w Hiszpanii, a to raczej kilkatysięcy kilometrów od Hawajów – powiedziała uśmiechnięta.
  - A więc zgadzasz się?
  - Tak, ale musisz mnie zaprosic na finałowy mecz Anglii z kimś tam – zażartowała.
  - Nie ma sprawy – odparłam i ją przytuliłam. Nie pomyślałabym, że tak szybko cała sprawa się rozwiąże. Wiedziałam, że wystarczy jej odrobina zastanowienia i zgodzi się bez żadnej namowy.

   Czym prędzej posłałam smsa do Jen, aby przybiegła ile sił w nogach, gdyż potrzebowałam pomocy w pakowaniu. To był koszmar. Nigdy nie wiedziałam czego wziąć więcej, czego mniej, co jest zbędnę, a co z kolei potrzebne do życia jak woda. Zwykle jedną walizkę zajmowały mi same buty. W końcu do każdej sukienki pasowały inne. Tym razem musiałam zmieścic się w jednej, góra dwóch walizkach. Wiedziałam, że szpilki raczej średnio mi się przydadzą, ale nie mogłam nie wziąć trzech ulubionych par. Zabrałam też jakieś płaskie sandałki, trampki, adidasy i klapki. Tak, byłam uzależniona od kupowania butów. W garderobie dwie ściany były nimi przepełnione. Mogłam się tam czuc jak w sklepie obuwniczym.

   Oprócz butów spakowałam miliony różnych ciuchów. Sukienki, krótkie spodenki, bluzeczki, długie spodnie, spódniczki – tego wszystkiego nie mogło zabraknąc. Kochałam ubrania, interesowałam się modą i podążałam za nią wraz ze swoim własnym stylem. W szkole niektóre kujonki uznawały mnie za modnisię, ale szczerze miałam ich opinię tam, gdzie Słońce nie dochodzi. Kierowałam się swoim wyczuciem i stylem, korzystając z porad niektórych projektantów. W życiu nie mogłam się ubrac pospolicie. Nawet w domu nie założyłam dresu. Może i to wygodne ciuchy, ale okropnie wyglądające na człowieku. Przykładem mogą być piłkarze, którzy zasłaniają nimi swoje ponętne ciała podczas treningów. Jednym słowem: okropieństwo! Chodząc po domu, ogrodzie czy strychu też powinno wyglądac się modnie, a zarazem wygodnie. Przecież nie ubrałam w swoim życiu na żaden bal ślicznej sukienki z falbanami i bufiastymi rękawami, gdyż była niewygodna. Wychodziłam z założenia, że trzeba w centrum handlowym spędzic więcej czasu niż dziesięc minut, aby dobrze wyglądac. Nie robiłam zakupów w pośpiechu, bo gdy się człowiek spieszy, wtedy diabeł się cieszy.

   Jen pomogła mi zamknąć na ostatni zatrzask walizkę, a później znieśc ją do holu. Następnego ranka miałam wylatywac. Byłam ogromnie podekscytowana. Nie dosyc, że kochałam latac samolotami, to jeszcze wybierałam się do pracy kilka tysięcy kilometrów od domu. Co prawda mama miała przyleciec po dwóch tygodniach i być w sąsiednim kraju, ale to i tak nie to samo co widywanie się każdego dnia w mieszkaniu. Nie mogłam się doczekać swojej swobody oraz możliwości wykazania swych umiejętności. Jedyne czego nie byłam pewna to czy będę na stażu sama. Z jednej strony chciałam, aby cała odpowiedzialnośc spadła na mnie, lecz z drugiej warto byłoby mieć kogoś do pomocy. Na piłkarzach nie miałam co polegac, gdyż byli zajęci sobą i swoją pracą. Nie mogli zawieśc ojczyzny, a także rodaków. Czułam, że ja także nie mogę tego zrobic. W pewnym sensie miałam być odpowiedzialna za sprawy związane z trenerem. A gdyby on był w złej formie, wtedy wszystko odbiłoby się na jego podopiecznych. Miałam dopiero osiemnaście lat, a już tak wiele ode mnie zależało.

niedziela, 5 lutego 2012

3.

HANNAH.

   Jedyne miejsce, do którego mogłam się udac był dom mojej matki. Nie chciałam oglądać tych parszywych twarzy w hotelu. Na kolejny dzień przesunęłam nawet posiedzenie zarządu mojej firmy. Nie byłabym w stanie wysłuchiwac ich wywodów dotyczących złej organizacji pracy, niewystarczających zysków i Bóg wie czego jeszcze. Wstrząsnęło mną postanowienie córki.

   Chloe zawsze dostawała wszystko, niczego jej nie brakowało. Odpuszczałam jej szlabany, kary, bo chciałam być dobrą matką w okresie jej dojrzewania. Nie potrzebowałam stałych kłótni. Wolałam przymknąc oczy na pewne sytuacje i wybryki, których nigdy nie brakowało. Wiele razy musiałam odbierac ją z komisariatu, a przy tym wysłuchiwac żenujących wypowiedzi na temat wychowywania dzieci. Nigdy nie starałam się jej osądzac. W ten sposób próbowałam się do niej zbliżyc. Między mną, a moją matką nigdy nie było idealnie, dlatego nie chciałam popełnic tego samego błędu. Byłam córeczką tatusia, lecz w przypadku Chloe to było niemożliwe. Nigdy nie miała ojca i miałam nadzieję, że nigdy w swoim życiu na niego nie trafi.

   Zaszłam w ciążę jako nastolatka. Miałam wtedy niespełna osiemnaście lat i myślałam, że mogę mieć wszystko. Gdy dowiedziałam się o tym „czymś”, które rosło w moim ciele, byłam załamana. Ta sytuacja zbliżyła mnie z mamą. Wiedziałam, dlaczego chciała trzymac mnie krótko. Sama wiele lat temu popełniła błąd, z którego poczęłam się ja. Teraz powtarza, że nie żałuje niczego. Cieszy się, że mój biologiczny ojciec okazał się być prawdziwym mężczyzną i pomógł jej wtedy. Oprócz tego była przecież jeszcze jej matka, która dawała im na wszystko pieniądze. Oboje wyrośli na wspaniałych ludzi, a do tego bardzo dobrze mnie wychowali. 

   Uznałam, że dając większą swobodę mojej córce pozwolę jej się wyszalec i uniknąc popełniania pewnych błędów. Oczywiście nie była to stu procentowa wolnośc. Chloe nie miała pojęcia, że zawsze gdzieś wokół niej kręcił się któryś z moich ochroniarzy. Telefonicznie dawali mi znac o jej poczynaniach. Kazałam im mówić całą prawdę i chronic przed innymi chłopcami. Zwykle wybierałam przystojnych ochroniarzy, którzy przesiadywali z nią większośc imprezowego czasu. Następnego dnia wysłuchiwałam jacy byli wspaniali, inteligentni i szarmanccy. Nie miała pojęcia, że to ja stoję za tymi podrywami i nigdy miała się o tym nie dowiadywac.

   Siedziałam u matki popijając kawę oraz wysłuchując pouczeń na temat mojego wychowywania dziecka. Jednak coraz mniej mnie osądzała, wręcz przeciwnie. Czasami dochodziło do pochwał. Co prawda tym razem sama nie wiedziała co powiedzieć. Opowiadałam mamie o tym jaka jestem dumna z Chloe, że dostała się do CU, a także o swoich zmartwieniach dotyczących jej wyjazdu. Rozumiała mnie bardzo dobrze, lecz nie potrafiła doradzic.
  - Powinnaś ją puścic, Hannah – stwierdziła twierdząco kiwając głową.
  - To nie jest dobry pomysł – odparłam.
  - Jeżeli się nie zgodzisz będzie próbowała dociec dlaczego do tego nie dopuściłaś. Przecież wyjazd nie jest sądem skierowanym przeciw prawdzie. Jestem pewna, że postarasz się, aby o niczym się nie dowiedziała – powiedziała.
  - Dobrze, masz rację. Jeżeli jej nie puszczę będzie jeszcze gorzej – stwierdziłam. Pocałowałam ją i wyszłam. Zgodziłam się dla świętego spokoju, chociaż nie byłam niczego pewna. Musiałam w ciszy przemyślec całą sytuację. Przyszedł czas na podjęcie ważnej decyzji, z którą nie wolno było zwlekac. Jeżeli zgodziłabym się, musiałabym wymyślic podstępny plan. Na szczęście pomysłów mi nie brakowało.

   Jechałam windą do naszego apartamentu obmyślając cały plan. Wchodząc do mieszkania zobaczyłam na twarzy gosposi i kucharki ogromne zaskoczenie. Miały rację, przecież nigdy o tak wczesnej porze nie pojawiałam się w mieszkaniu. Byłam spokojna, poprosiłam, aby zajęły się swoją pracą, a nie urządzały sobie ploteczki. Usiadłam na kanapie w salonie, nalałam whisky, dodałam lodu i zaczęłam trenowac swój umysł oraz przebiegłośc. Wiedziałam co zrobię, więc pozostało mi tylko wykonac kilka telefonów, użyc swojego uroku osobistego, zaczekac na ochroniarza, a następnie poinformowac Chloe o zmianie decyzji.

   Wybiło południe. Duży stojący w salonie zegar zaczął bic na znak pełnej godziny. Czekałam na ochroniarza popijając trzecią szklankę whisky. Od pewnego czasu nie miałam z tym umiaru, lecz nie piłam przy córce. Nie chciałam, aby uważała mnie za alkoholiczkę. Powtarzałam sobie, że odrobina whisky na odstresowanie jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

   Usłyszałam windę, która zatrzymała się na naszym piętrze. Wyszedł z niej przystojny, dobrze zbudowany, dwudziestojedno letni mężczyzna. Miał na sobie koszulę w biało-niebieskie paski, ciemne jeansy i czarną marynarkę. Jego buty równomiernie stukały o posadzkę w mieszkaniu. Zalotnie się do mnie uśmiechnął. Zawsze ten wyraz twarzy wywoływał u mnie rumieńca. Tego samego, którym oblewała się Chloe, gdy się wstydziła.

   Przywitaliśmy się pocałunkiem w policzek. Usiedliśmy bez słowa. Lubiłam kiedy się tak we mnie wpatrywał. Wiedziałam, że nie mogę posunąc się o ani jeden krok dalej, w końcu byłam starsza o piętnaście lat. Postanowiłam przejśc do sedna sprawy.
  - Mam nadzieję, że się nie wygadasz i nie zrobisz głupstwa, Trevor – powiedziałam.
  - Jakbym mógł. Twoja córka to seksowna dziewczyna, ale nie pozwolę na więcej niż przytulenie. No, ewentualnie pocałunek w policzek – odparł z ogromną pewnością siebie.
  - Jeżeli cię rozpozna i nie będzie chciała z tobą rozmawiac to bądź natrętny. Masz jej pilnowac – zastrzegłam.
  - Jasne jak słońce.
  - Obiecali, że będziecie razem mieli pokój, ale nigdy nic nie wiadomo. Bądź czujny. Nie pozwól na bliższe kontakty z żadnym mężczyzną. Jeżeli zacznie wychodzic z jakimś facetem postaraj się temu zapobiec. Możesz ją w sobie rozkochac, ale łapy przy sobie.
  - Wszystko rozumiem. Teraz porozmawiajmy o kwestii, którą ominęliśmy – powiedział odwracając się w stronę drzwi, aby sprawdzic, czy nikt nas nie podsłuchuje.
  - Sto tysięcy? – zapytałam.
  - Sto pięcdziesiąt – targował się.
  - Sto dwadzieścia pięc i ani dolara więcej – odparłam.
  - Umowa stoi – powiedział, pocałował w dłoń i wyszedł. Pozostałe kwestie mieliśmy omówic później, kilka dni przed wylotem.


wtorek, 6 grudnia 2011

2.

CHLOE.

   Po raz kolejny w swoim życiu wstałam z łóżka, wzięłam prysznic, ubrałam się i zeszłam na śniadanie. Ona już siedziała przy stole przeglądając lokalną prasę oraz popijając kawę z mleczkiem, ale bez cukru. Ten widok nie był niczym nadzwyczajnym. Robiła to odkąd pamiętam, a może nawet wcześniej.

   Podeszłam do niej, pocałowałam w policzek, powiedziałam „Witaj mamo” i usiadłam na krześle. Nalałam do filiżanki kawę, dosypałam cukru, a następnie słuchałam wykładu na temat jego złych właściwości odżywczych. Nigdy nie miałam pojęcia skąd jej się wzięły te teksty na temat zdrowego odżywiania, skoro w kuchni spędzała góra pięć minut dziennie. Współczułam naszej kucharce, która co chwilę musiała wysłuchiwać jej wywodów.

   Następnie dostawałyśmy śniadanie. Był wtorek, czyli czas na naleśniki z syropem klonowym. Oprócz tego nie obeszło się bez połówki grejpfruta i świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego. Można powiedzieć, że to była nasza domowa tradycja, której czasami miałam po dziurki w nosie. Zwłaszcza braku spontaniczności w naszych działaniach. Na całe szczęście z każdym nowym kwartałem mama wybierała nowe menu, za co byłam jej dozgonnie wdzięczna. Nie wiem jak długo wytrzymałabym jedząc w poniedziałki jajka z bekonem, we wtorki naleśniki z syropem klonowym, w środy jajka w koszulkach na grzance, w czwartki marynowanego łososia, w piątki różne sałatki warzywno-owocowe, w soboty płatki kukurydziane lub owsiane, a w niedziele omlet. Zawsze zazdrościłam moim znajomym normalnych rodzin, a także posiłków z nimi spożywanych. Moja mama zachowywała się jakby wszystko miała w sobie zakodowane. Nawet podczas odkładania gazety wzdychała i powtarzała „Co jeszcze się na tym świecie wydarzy?”. Za każdym razem tak samo kręciła głową, a następnie kładła prawą dłoń na czole cały czas kręcąc głową w prawo i lewo. Po zjedzeniu śniadania wstawała, żegnała się ze mną i wychodziła. Dokąd? Nigdy nie miałam stu procentowej pewności czy w to samo miejsce, ale podejrzewałam, że tak. Była przewodniczącą zarządu firmy, którą kupił jej któryś facet (prawdopodobnie niebieskooki francuz) oraz właścicielką hotelu na Manhattanie. Brała także czynny udział w wielu akcjach charytatywnych i życiu mojej szkoły. Często miałam dosyć tych jej zajęć, ponieważ rzadko bywała w domu. Czasami pragnęłam usiąść z nią i porozmawiać jak z prawdziwą mamą, a nie jak z kobietą sukcesu, która nie ma na nic czasu. Zawsze opiekowała się mną niania, którą prędzej mogłabym nazwać matką. A co z ojcem? Ojca nigdy nie było. Mama unikała rozmów na jego temat i ograniczała się do zbędnego minimum. Wiedziałam tylko tyle, że musiał wyjechać po moim urodzeniu. Tej samej bajki trzymała się moja babcia, ale niestety obydwie były mało wiarygodne. Przypuszczałam, że na znak o mnie uciekł i już nigdy się nie pojawił, a mama chroniła go z miłości. Za mojego życia nie pokochała żadnego mężczyzny na dłużej niż pół roku. Niebieskooki francuz był nawet na etapie przeprowadzki do nas, ale niewiadomo dlaczego doszło do rozpadu związku. Może z jej winy, a może z jego. Mama nigdy nie mówiła otwarcie o swoich uczuciach, więc nie naciskałam. Poza tym, miałam wtedy zaledwie czternaście lat. Zapewne uważała mnie za niedojrzałą nastolatkę, która oprócz imprez nie ma nic innego w głowie.

   Zawsze byłam rozpuszczona. Chodziłam do prywatnej szkoły, każdego roku jeździłam na kolonie do różnych krajów, mogłam imprezować do późna i nikt nigdy mnie nie kontrolował. Podejrzewam, że gdybym zaczęła brać narkotyki, na nikim nie zrobiłoby to większego wrażenia. Wtedy uważałam to za świetną rzecz. Wolność i swoboda towarzyszyły mi odkąd zaczęłam dojrzewać. Każda nastolatka marzyła o takim domu. Jednak z perspektywy czasu nie uważam tego za nic dobrego. Brakowało mi osoby, która postawiłaby mnie do pionu po każdym wybryku. Gdyby ktoś taki istniał, moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, mogłabym uniknąć pewnych sytuacji.

   Dlatego po skończeniu osiemnastego roku życia postanowiłam zrobić coś ze sobą. Zaczęłam się uczyć, aby dostać się do jednej z ważniejszych uczelni w Stanach Zjednoczonych. Wiedziałam, że gdzieś w głębi serca mojej rodzinie na tym zależy. Zwłaszcza mamie, która powtarzała, że powinnam zachować rodzinną tradycję. Ukryty podtekst? Jasne. Zawsze miała nadzieję, że skończę Columbia University (należący do Ligi Bluszczowej) z wyróżnieniem, lecz gdy patrzyła na moje poczynania iskierka nadziei gasła w jej oczach. Obiecałam sobie, że spełnię jej marzenie, a nawet zrobię jej niespodziankę. Nigdy nie interesowała się moimi ocenami. Zwłaszcza, gdy rozpoczęłam naukę w szkole średniej i poziom mojej inteligencji spadł do minus tysiąca, a przebiegłości wzrósł do plus miliona. Nie była ze mnie dumna, dlatego pragnęłam to zmienić. Bez jej wiedzy złożyłam papiery na CU, udałam się na rozmowę kwalifikacyjną i czekałam na odzew. Moje stopnie w szkole wzrosły znacząco, egzaminy na studia zdałam równie zadowalająco, więc byłam pewna, że się dostanę.

   Pewnego ranka, gdy zeszłam na śniadanie, obok mojego talerza położony był list skierowany do mojej osoby. Jak się okazało nadawcą był CU, który informował mnie o przyjęciu na studia. Byłam niezmiernie szczęśliwa z tego powodu. Śmiałam się sama do siebie. Nawet mama wejrzała na mnie znad gazety, ale szybko wróciła do poprzedniej pozycji. Wiedziałam, że nie powinnam jej przeszkadzać, przecież przeglądanie porannej prasy to świętość, ale nie mogłam się powstrzymać. Rzuciłam jej list na talerz i czekałam na reakcję.
  - Co to jest, Chloe? Mam nadzieję, że to ważne pismo i nie zawracasz mi głowy głupotami – powiedziała mama.
  - Powinnaś się ucieszyć – odparłam popijając sok. Miałam ochotę wstać i chodzić dumnie jak paw. Mama czytała z niedowierzaniem. Próbowała ukryć swoje zdziwienie, a także radość, ale potrafiłam wszystko wyczytać z jej oczu.
  - Gratuluję młoda damo. Mam nadzieję, że będziesz kolejną panną Evans, która skończy tą uczelnię z wyróżnieniem – stwierdziła podając mi list z uśmiechem na twarzy. Cieszyła się tak samo jak ja, tylko niepotrzebnie próbowała zgrywać ułożoną, pełną dumy i honoru panią.
   Podczas jedzenia do jadalni weszła jedna gosposia. Oczywiście mojej mamie nie spodobało się to, że wchodzi i zawraca jej głowę w trakcie posiłku, ale postanowiła łaskawie ją wysłuchać.
  - Panienko Evans, przyszedł list skierowany w panienki stronę – powiedziała podając mi kopertę. Byłam zdziwiona tak samo jak moja matka. Nie miałam pojęcia co to może być. Kiedy przeczytałam nazwę nadawcy, od razu dostałam olśnienia. Całkowicie zapomniałam, że trzy miesiące wcześniej wysłałam zgłoszenie na staż asystentki trenera reprezentacji Anglii w piłce nożnej. Nie brałam tego na poważnie, nie miałam nawet nadziei, że to ja zostanę wybrana spośród tysiąca innych zgłoszeń. Czytając słowa na temat mojego zgłoszenia byłam wielce zaskoczona. Śmiałam się sama do siebie.
  - Cóż tym razem przerywa naszą ciszę, Chloe? – zapytała zniecierpliwiona mama.
  - Dostałam się na staż asystentki trenera reprezentacji Anglii w piłce nożnej – powiedziałam z uśmiechem wielkości banana na twarzy. Mama z wrażenia aż się zakrztusiła.
  - Słucham? – zapytała zdziwiona.
  - To co słyszałaś. Lecę na mistrzostwa świata do Hiszpanii – odparłam.
  - Może zapytałabyś mnie najpierw o zdanie?
  - Dobrze wiesz, że lubię piłkę nożną i jestem pewna, że nie masz nic przeciwko – stwierdziłam.
  - Muszę cię zmartwić, nigdzie nie jedziesz – stwierdziła stanowczo.
  - Słucham? Tak się starałam o ten staż, a ty się po prostu nie zgadzasz? – skłamałam. Musiałam to zrobić, bo nie chciałam zmarnować takiej okazji. Ponad dwa miesiące bez matki, bez jej humorów i bez śniadań. Na dodatek wszystko odbywałoby się na innym kontynencie. Marzyłam o czymś takim.
  - Dyskusja została zakończona. Dziękuję za pyszny posiłek – powiedziała, wstała od stołu i wyszła. Udała się do windy z tą samą gracją co zwykle. Tyle, że tym razem przyglądałam się jej nie z miłością, lecz nienawiścią. Miałam ochotę rzucić się na nią i rozpocząć walkę. W końcu kiedyś byłam w tym dobra. Jako piętnastolatka wygrałam klubowe zawody w walkach w kisielu. Niestety, gdy pewien znajomy powiedział jej o wszystkim wpadła w furię. Chciała podać do sądu klub, w którym tak świetnie się bawiłam. Powód? Wpuszczali na imprezę piętnastoletnią dziewczynę, co było niezgodne z prawem. Na całe szczęście nie zrobiła nic strasznego. Skończyło się na groźbach i moim szlabanie, który następnego dnia został anulowany. Nie była konsekwentna w swych działaniach. Wtedy mogłam być jej za to wdzięczna.

   Tak jak ona, wstałam od stołu, wrzuciłam do torebki listy, poprawiłam mundurek, podziękowałam kucharce za posiłek, wzięłam jabłko i udałam się do szkoły. Nie pozostało mi nic innego jak czekać aż mama zmieni zdanie. Zawsze zmieniała. Tylko rzadko nie godziła się na to, czego chciałam.

   Wyciągnęłam telefon i napisałam smsa do przyjaciółki: JEN, TRZYMAJ MNIE, BO WYBUCHNĘ!

1.

Zaczynam. Rzucam się na głęboką wodę, ale cóż poradzić. Przecież trzeba próbować. Jestem otwarta na wszelką krytykę, chociaż mam nadzieję, że nie zostanę ostro potraktowana.
Pozdrawiam i zapraszam częściej. :-)